Wydawnictwo: G+J (dziękuję!)Data wydania: 25 lipca 2012Liczba stron: 266
Bardzo rzadko sięgam po książki z Włochami w tle. Nie jest to spowodowane tym, iż ich nie lubię - po prostu jakoś mi z nimi nie po drodze. Ostatnio poczułam chęć sięgnięcia po książkę, w której wydarzenia będą działy się w tym pięknym, słonecznym kraju. Zdecydowałam się na lekko brzmiący tytuł, czyli "Romans po włosku", którego autorką jest Annalisa Fiore. Zacierałam ręce, ciesząc się na spotkanie z literaturą włoską, kiedy... okazało się, że autorka jest Polką, posługującą się pseudonimem. Na szczęście Anna Kłossowska, bo tak brzmi jej prawdziwe imię i nazwisko, to kobieta, która uważa Włochy za swoją drugą ojczyznę, zatem bardzo dobrze zna ten kraj.
Główną bohaterką książki jest Katarzyna, która po dziewiętnastu latach ponownie przybywa do Włoch, aby spotkać się z Pietrem, swoją dawną miłością. Polka i Włoch poznali się w Santa Margherita Ligure, gdzie Katarzyna uczyła się włoskiego, dzięki zdobyciu stypendium na kurs języka i kultury włoskiej. Bohaterka była studentką, a Pietro - wykładowcą. Oboje kryli się ze swoimi uczuciami, ponieważ nie chcieli wzbudzać niepotrzebnej sensacji. Po skończeniu kursu mężczyzna zaprosił Katarzynę do siebie, gdzie dziewczyna miała okazję zapoznać się z jego matką oraz byłą narzeczoną. Niestety, kobiety nie obdarzyły dziewczyny sympatią. Pietro, mimo swojego wieku, nie potrafił przeciwstawić się matce, jak i zerwać kontaktów z byłą. Obie kobiety miały ogromny wpływ na jego życie, a on nie umiał pozbyć się swojego syndromu Piotrusia Pana. Włochowi było bliżej niezdecydowanemu i uległemu chłopcu, niż dojrzałemu mężczyźnie. Po dziewiętnastu latach Katarzyna w końcu skonfrontowała swoje dawne wyobrażenia z rzeczywistością. Czy ich wzajemne uczucia odżyły i oboje postanowili dać sobie druga szansę? A może Pietro nie zmienił się i dalej jest facetem, który nie potrafi podjąć konkretnej, męskiej decyzji? Jak potoczą się losy Polki i Włocha, których kiedyś połączył romans?
Przyznam szczerze, że zapoznając się z opisem znajdującym się z tyłu książki, poczułam się zawiedziona, gdyż zdradza on zbyt wiele treści, którą wolałabym sama stopniowo poznawać. Podczas lektury tej powieści, wiedziałam, co będzie dalej, ponieważ sięgając po książkę, zawsze zapoznaję się z opisem wydawnictwa. Chyba nie jest tajemnicą to, iż czytelnik wolałby poznać jedynie zarys przedstawianej historii, a nie poszczególne wydarzenia, zdradzające całą treść. Ponadto, uważam, że stwierdzenie, iż "Romans po włosku" przedstawia burzliwy romans Polki i Włocha jest zdecydowanie wyolbrzymiony. Owszem, romans jest, ale w którym momencie staje się burzliwy?
Większość zdarzeń dzieje się w latach 90. XX wieku, a aktualne wydarzenia poznajemy dopiero pod sam koniec i to w niewielkiej dawce. Poza tym, według mnie, dość częste używanie obcych słów mija się z celem. Skoro książka jest pisana po polsku to każde wyrażenie powinno być w tym języku. Albo polski, albo włoski - warto podjąć konkretną decyzję. Jeżeli jednak autorka decyduje się na taki zabieg, to wypadałoby dodać przypisy do wszystkich wyrazów, a nie tylko tych wybranych, a do tego umieścić je na tej samej stronie, a nie, tak jak w tym przypadku, na końcu książki. Utrudnia to płynne czytanie, gdyż zamiast skupiać się na tekście, trzeba wertować strony w poszukiwaniu danego wyrażenia, mając jeszcze nadzieję, że zostało przetłumaczone, gdyż niestety, wiele z nich zostało dla mnie zagadką... Owszem, znaczenie można sprawdzić w słowniku, ale chyba nie na tym to polega... Ciężko mieć go przy sobie, chociażby jadąc autobusem. Niemniej jednak, osoby znające włoski nie będą miały problemu ze zrozumieniem, a ludzie, którzy chcieliby nauczyć się tego pięknego języka - mają motywację.
"Romans po włosku" to lektura idealna na jesienne wieczory, kiedy człowiek pragnie odpocząć i odprężyć się podczas czytania. Książka nie wymaga zbyt wielkiego zaangażowania i wysilania szarych komórek, gdyż czyta się ją szybko i bezproblemowo.
Główną bohaterką książki jest Katarzyna, która po dziewiętnastu latach ponownie przybywa do Włoch, aby spotkać się z Pietrem, swoją dawną miłością. Polka i Włoch poznali się w Santa Margherita Ligure, gdzie Katarzyna uczyła się włoskiego, dzięki zdobyciu stypendium na kurs języka i kultury włoskiej. Bohaterka była studentką, a Pietro - wykładowcą. Oboje kryli się ze swoimi uczuciami, ponieważ nie chcieli wzbudzać niepotrzebnej sensacji. Po skończeniu kursu mężczyzna zaprosił Katarzynę do siebie, gdzie dziewczyna miała okazję zapoznać się z jego matką oraz byłą narzeczoną. Niestety, kobiety nie obdarzyły dziewczyny sympatią. Pietro, mimo swojego wieku, nie potrafił przeciwstawić się matce, jak i zerwać kontaktów z byłą. Obie kobiety miały ogromny wpływ na jego życie, a on nie umiał pozbyć się swojego syndromu Piotrusia Pana. Włochowi było bliżej niezdecydowanemu i uległemu chłopcu, niż dojrzałemu mężczyźnie. Po dziewiętnastu latach Katarzyna w końcu skonfrontowała swoje dawne wyobrażenia z rzeczywistością. Czy ich wzajemne uczucia odżyły i oboje postanowili dać sobie druga szansę? A może Pietro nie zmienił się i dalej jest facetem, który nie potrafi podjąć konkretnej, męskiej decyzji? Jak potoczą się losy Polki i Włocha, których kiedyś połączył romans?
Przyznam szczerze, że zapoznając się z opisem znajdującym się z tyłu książki, poczułam się zawiedziona, gdyż zdradza on zbyt wiele treści, którą wolałabym sama stopniowo poznawać. Podczas lektury tej powieści, wiedziałam, co będzie dalej, ponieważ sięgając po książkę, zawsze zapoznaję się z opisem wydawnictwa. Chyba nie jest tajemnicą to, iż czytelnik wolałby poznać jedynie zarys przedstawianej historii, a nie poszczególne wydarzenia, zdradzające całą treść. Ponadto, uważam, że stwierdzenie, iż "Romans po włosku" przedstawia burzliwy romans Polki i Włocha jest zdecydowanie wyolbrzymiony. Owszem, romans jest, ale w którym momencie staje się burzliwy?
Większość zdarzeń dzieje się w latach 90. XX wieku, a aktualne wydarzenia poznajemy dopiero pod sam koniec i to w niewielkiej dawce. Poza tym, według mnie, dość częste używanie obcych słów mija się z celem. Skoro książka jest pisana po polsku to każde wyrażenie powinno być w tym języku. Albo polski, albo włoski - warto podjąć konkretną decyzję. Jeżeli jednak autorka decyduje się na taki zabieg, to wypadałoby dodać przypisy do wszystkich wyrazów, a nie tylko tych wybranych, a do tego umieścić je na tej samej stronie, a nie, tak jak w tym przypadku, na końcu książki. Utrudnia to płynne czytanie, gdyż zamiast skupiać się na tekście, trzeba wertować strony w poszukiwaniu danego wyrażenia, mając jeszcze nadzieję, że zostało przetłumaczone, gdyż niestety, wiele z nich zostało dla mnie zagadką... Owszem, znaczenie można sprawdzić w słowniku, ale chyba nie na tym to polega... Ciężko mieć go przy sobie, chociażby jadąc autobusem. Niemniej jednak, osoby znające włoski nie będą miały problemu ze zrozumieniem, a ludzie, którzy chcieliby nauczyć się tego pięknego języka - mają motywację.
"Romans po włosku" to lektura idealna na jesienne wieczory, kiedy człowiek pragnie odpocząć i odprężyć się podczas czytania. Książka nie wymaga zbyt wielkiego zaangażowania i wysilania szarych komórek, gdyż czyta się ją szybko i bezproblemowo.
Pozycja przeczytana w ramach wyzwania: "Polacy nie gęsi..."
Gościu, będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad pod tym postem. Bardzo cenię wszelkie komentarze, ponieważ to one motywują mnie do dalszej pracy nad blogiem. Jest to miejsce, w którym dzielę się z Tobą swoimi spostrzeżeniami, dlatego chętnie poznam Twoją opinię.
Dlatego pisz Gościu, pisz...
Mam dziwne wrażenie, że główna bohaterka irytowałaby mnie :) Na razie daruje sobie tę powieść, choć nie zaprzeczam, że być może w przyszłości po nią sięgnę.
OdpowiedzUsuńMoże to być dobra książka na wieczory, kiedy chce się zrelaksować, a nie ma innej lekkiej książki pod ręką. ;)
OdpowiedzUsuńWidzę, że to taka książka na nudę, więc może sięgnę po nią, kiedy najdzie mnie ochota na podobne dzieło : )
OdpowiedzUsuńZdecydowanie nie dla mnie. Jakoś nie przekonuje mnie ta książka, zdaje mi się, że byłaby irytująca. Nie dość, że nie lubię bohaterów takich jak Pietro, to jeszcze te włoskie zdania. Masakra.
OdpowiedzUsuńA i co do opisu na okładce się zgadzam. Bez sensu, kiedy za wiele ujawnia. Taka lektura sporo wtedy traci. Poza tym, nie oszukujmy się, te opisy często wprowadzają Czytelnika w błąd przez użycie nietrafionych sformułowań.
Takie sobie. Na jeden wieczór owszem, ale na zaczytywanie się to chyba nie bardzo.
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że zawsze podchodzę z pewną rezerwą do książek z Włochami w tle, a to chyba ze względu na niesłabnącą modę na umieszczanie akcji w słonecznej Toskanii. Jakby malownicza Italia miała zrekompensować ubogą fabułę. Po przeczytaniu Twojej recenzji nadal nie mogę się zdecydować czy warto sięgać po kolejną pozycję, która wydaje się podobna do pozostałych utrzymanych w tym klimacie. Nie przekreślam "Romansu po włosku", ale też nie będę wyjątkowo smutna jeśli nie uda mi się go przeczytać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Mogłaby być całkiem przyjemna na jesienne wieczory pod kocem i z kubkiem herbaty, ale coś mi się wydaje, że jak w przypadku moich poprzedniczek, główna bohaterka okropnie by mnie drażniła i w końcu ze złością rzuciłabym książkę w kąt.
OdpowiedzUsuńtez nie znoszę jak opis wydawnictwa psuje mi przyjemność czytania.. po książkę w najbliższym czasie na pewno nie sięgnę :P
OdpowiedzUsuńOj, przykro mi, ale już brałam udział w tej zabawie. ;-)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że romans nie jest burzliwy, bo tylko to mogłoby skłonić mnie do sięgnięcia po tę książkę. Perypetie dawnych kochanków mogłyby być ciekawe. Jednak raczej nie będę jej czytać, brak tłumaczenia wszstkich włoskich słówek również nie zachęca.
OdpowiedzUsuńA ja jakoś lubię książki z Włochami w tle. I filmy też. :)
OdpowiedzUsuńOpisy z okładki czytam bardzo rzadko. Już kilka razy się wkurzyłam, że zdradzają zbyt wiele. =/
Marzy mi się książka w tym stylu w te zimne jesienne wieczory... :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa recenzja. mam w tej chwili ochotę na lekka i niezobowiązująca powieść. "Romans po włosku" będę miała na uwadze :)
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja, a po książkę raczej nie sięgnę, choć nie mówię definitywnie "nie".
OdpowiedzUsuńBardzo cieszę się, że napisałaś taką szczerą recenzję - wiem, czego mogę oczekiwać po tej książce. Dziękuje Kochana, jak zwykle sprawiłaś mi wiele radości :)
OdpowiedzUsuńUważam, że szczerość jest najważniejsza. Piszę, co mi pasuje, a co nie. :) Cieszę się, że sprawiłam Ci radość! :*
Usuńnie, odpuszczę sobie ;) romanse to nie moja działka
OdpowiedzUsuńNie lubię takich wtrącę, ani zbyt dużo przypisów (chociaż jak piszesz tu ich za dużo nie było) dlatego książkę sobie raczej odpuszczę!
OdpowiedzUsuńNie mam ochoty na ten "Romans po włosku";) Podejrzewam, że postać Pietra za bardzo by mnie denerwowała...
OdpowiedzUsuńNiestety, fabuła ani trochę mnie nie interesuje, więc nie widzę powodu, dla którego miałabym sięgnąć po tę książkę :(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Myślę, że sięgnę mimo wszystko, jeśli zdarzy sie okazja :)
OdpowiedzUsuńRaczej nie sięgnę po ten tytuł. ; )
OdpowiedzUsuńZapisze tytuł, jak będę miała ochotę na lekkie czytadełko, będzie jak znalazł, takie książki tez czasami lubię poczytać.
OdpowiedzUsuńKsiążka mi nieznana, ale czy sięgnę po nią? Zobaczymy jak wyrobię się z czasem;)
OdpowiedzUsuńczytając Twoją recenzję tak sobie pomyślałam, że irytuje mnie wtrącanie przez autora zwrotów w obcym języku, tak jakby każdy czytelnik znał ten konkretny obcy język:/
OdpowiedzUsuńNie wiem czy sięgnę po tą książkę, chociaż lubię powieści z Włochami w tle...zobaczymy jak się wyrobię z moimi pozycjami do czytanie;)
Z Włochami mam właściwie identycznie - niby je lubię (zwłaszcza kuchnię ;)), ale naprawdę rzadko sięgam po książki z/o tym zakątku świata. Nie wiem, czy Romans po Włosku trafi w moje ręce, ale jeśli tak, pewnie nie będę się nudziła w trakcie czytania ;)
OdpowiedzUsuńniestety włoskie klimaty nie mają we mnie wielbicielki, a romantycznych historii mam już w domu spory zapas. Annalisa Fiore musi poczekać na lepsze czasy.
OdpowiedzUsuńNie wiem. Może kiedyś... Póki co niezbyt mnie ciągnie. Jedynie okładka przykuwa moją uwagę.
OdpowiedzUsuńW ogóle rzadko sięgam po tego typu książki, ostatnio próbowałam z Hiszpanią i "U mnie zawsze świeci słońce", ale jakoś nam nie wyszło: pisarce i mi.
OdpowiedzUsuńSkoro Twoim zdaniem na czwartej okładce zbyt dużo zdradzone jest treści, to dlaczego Ty streszczasz całą książkę :) ?
OdpowiedzUsuńCzyżby znowu powraca urażona autorka? Błagam, niech już pani skończy swoją błazenadę.
Usuńdramat. straszny gniot niestety. a tytuł wiele obiecywał. akademickie słownictwo-jakby z kursu letniego dla przyszłych pisarzy. pełno wykrzykników, zupelnie nie niepotrzebnie. czytelnicy to nie stado baranów, nie trzeba im wszystkiego tłumaczyc. masakra. ani na letnie ani na zimowe wieczory.
OdpowiedzUsuńDokładnie tak! A co najlepsze - później autorka wypisuje e-maile, jak to człowiek nie zna się na literaturze i tym podobne banały.
Usuń