Wydawnictwo: Ludowa Spółdzielnia WydawniczaData wydania: lipiec 2013Liczba stron: 183
Niegdyś główną formą korespondencji były listy, które wysyłano na potęgę. To dzięki nim rozdzieleni członkowie rodziny komunikowali się ze sobą, a osoby mające się ku sobie mogły nawiązać głębszą więź, wierząc, że wyniknie z niej coś poważniejszego. Aktualnie tradycja wysyłania listów zdaje się wymierać, a na jej miejsce szturmem wkroczyły e-maile, dzięki którym można skontaktować się z innymi w mgnieniu oka. Jednak, jak to z siecią komputerową bywa, wszystko, co ktokolwiek umieści w Internecie, zostaje tam na zawsze. Każdy wysłany e-mail zapisuje się w pamięci, a nawet jeżeli zostaje usunięty, można go odzyskać bez większych problemów. Jednakże niektórzy chyba o tym zapominają...
Krystyna jest matką oraz żoną mieszkającą w małej miejscowości w UK, a także pracującą w dużej firmie, gdzie zajmuje się dokumentacją. Natomiast Zbyszek to emerytowany wojskowy, pracujący w oddziale wojewódzkim ogólnopolskiej firmy, który wraz z żoną mieszka w Polsce. Pewnego dnia Krystyna oraz Zbyszek nawiązują ze sobą kontakt internetowy poprzez pewien portal społecznościowy. Z każdym e-mailem ich znajomość zacieśnia się, przeradzając w intensywniejszą więź. Co wyniknie z internetowego romansu?
(...) zauroczenia przychodzą i odchodzą. Samochody nie jeżdżą bez paliwa, a ogień miłości, choćby największej - wygasa, jeśli nie jest stale podsycany. Internetowe znajomości zawierane są tyleż szybko, co i łatwo, więc i ich zakończenie odbywa się podobnie. Nic się jednak nie zmieni w tym względzie, bo przecież wszyscy lubimy żyć złudzeniami. Trzeba tylko pamiętać o tym, że wirtualne kontakty potrafią zatruć życie równie skutecznie, jak te realne. Czasami nawet bardziej boleśnie...
Już we wstępie autor uświadamia, iż przedstawiana historia jest autentyczna, a Ireneusz Gębski poznał ją w wyniku zakupu komputera. Na twardym dysku odkrył plik systemowy zatytułowany Moja żmija, który zawierał korespondencję kobiety mieszkającej w UK oraz emerytowanego oficera. Oczywiście pisarz mógł trochę dodać bądź ująć tej historii, niemniej sam zarys powinien być całkiem zgodny z faktami. Właśnie tutaj, w moim odczuciu, zaczynają się schody. Pióro pana Ireneusza Gębskiego znam z książki pod tytułem W cieniu Sheratona, którą mile wspominam. W Mojej żmii zabrakło mi samego autora oraz jego inwencji. Tak naprawdę Moja żmija to zlepek e-maili, które ktoś wcześniej wymieniał między sobą, a autor złożył je w całość, być może upiększając ją tu i ówdzie.
Kolejnym minusem jest słaba korekta. W Mojej żmii znalazłam sporo literówek, a brak znaków przestankowych również przeszkadza podczas lektury. Do tego zaliczam także inne błędy, chociażby mylenie bynajmniej z przynajmniej, jak również pisanie tak że zamiast także. Być może autor pragnął dogłębnie i realistycznie przedstawić korespondencję pomiędzy dwojgiem ludzi, którym nie obce są pewne błędy w pisowni, jednak nie uważam, aby taki zabieg pomagał w odbiorze książki.
Nie ukrywam także, iż nie zapałam sympatią do głównych bohaterów. Krystyna i Zbyszek to osoby irytujące i zachowujące się jak nieopierzone nastolatki, nieznające życia i uważające, że cały świat powinien leżeć u ich stóp. Dotyczy to zwłaszcza Krystyny, która nieustannie żali się nad umizgami ze strony mężczyzn, jednocześnie nie robiąc nic, aby zaprzestać temu. Z jednej strony zapewnia, że nie rozumie męskich zachwytów nad nią, a z drugiej sama prowokuje płeć przeciwną do tego, aby zalecali się do niej. Te infantylne zachowanie drażniło mnie za każdym razem. Ponadto poważne flirtowanie z kimś i zapewnianie go o swojej ogromnej miłości, będąc jednocześnie w stałym związku, jest dla mnie niedopuszczalnym zachowaniem, zwłaszcza w przypadku dojrzałych osób, które powinny mieć poukładane w głowie.
Rzecz jasna, wypadałoby także wspomnieć o plusach tej książki. Czyta się ją szybko, co ułatwiają niezbyt długie e-maile pomiędzy Zbyszkiem i Kryśką. Spodobały mi się także opowiadania erotyczne, które bohaterowie przesyłali sobie - niektóre okazały się całkiem niezłe i wciągające. Ich historia jest dobrą lekcją oraz przestrogą osobom, które bawią się w internetowe znajomości, zupełnie nie znając człowieka po drugiej stronie. Nawet długoletnie pisanie z kimś nie zastąpi spojrzenia tej osobie w oczy, dotknięcia i ujrzenia na żywo, dzięki czemu można poznać jej charakter. Pozornie niegroźna wymiana e-maili może przerodzić się w coś poważniejszego, wyraźnie zakrawającego o romans, co jednocześnie oznacza zdradę. Za każdym razem należy postawić sobie pytanie - czy warto?
Gościu, będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad pod tym postem. Bardzo cenię wszelkie komentarze, ponieważ to one motywują mnie do dalszej pracy nad blogiem. Jest to miejsce, w którym dzielę się z Tobą swoimi spostrzeżeniami, dlatego chętnie poznam Twoją opinię.
Dlatego pisz Gościu, pisz...
1) Ta okładka jest STRASZNA. Widząc ją na miniaturce, byłam przekonana, że wykapałaś jakiś świetny staroć z lat 80, który chcesz ocalić od zapomnienia. Widząc datę wydania (2013) byłam w szoku!
OdpowiedzUsuń2) Nie czytałam "Samotności w sieci", ale z tego co mi się obiło o uszy, to fabuła tej książki się mocno ociera o plagiat...
3) Jeżeli rzeczywiście autor oparł się na autentycznych, cudzych mejlach, to bardzo nieładnie z jego strony. Jak to się ma do tajemnicy korespondencji? ;P
Mylenie "bynajmniej" z "przynajmniej" tak mi działa na nerwy, że wobec winnego tej zbrodni najchętniej posunęłabym się do rękoczynów. Pozostaje mi mieć nadzieję, że był to świadomy zabieg autora... Tylko u ilu czytelników utrwali złe wzorce? ;P
Zgadzam się ze stwierdzeniem nr. 1 i 3.
Usuń...czytałaś "Samotność w sieci" i jednak fabuła jest inna niż mi się wydaje? ;D
UsuńFaktycznie okładka nie zachwyca... "Samotność w sieci" czytałam, jednak było to tak dawno temu, że nie pamiętam dokładnie, jak skończyła się znajomość głównych bohaterów oraz na ile była podobna do tej pomiędzy Krystyną i Zbyszkiem. Jednak sam zarys fabuły podobny, to prawda. Co do tajemnicy korespondencji - też mnie to zastanawia... ;-)
UsuńPo przeczytaniu Twojej recenzji muszę przyznać, że lepiej będzie jeśli odpuszczę sobie tę książkę... ;)
OdpowiedzUsuńPowiem ci tak . Pierwszy akapit nawet mnie zainteresował potem było już gorzej. Ja też zrobię małą korektę. "Dotyczy to zwłaszcza Krystyna" y zamiast a. Do tego ta okładka jakaś mało zachęcająca. Zajrzyj do mnie zbieram pytania do wywiadu z autorką, której powieści sądząc po Twoich recenzjach bardzo lubisz.
OdpowiedzUsuńFaktycznie wkradł mi się chochlik, który zamienił "y" na "a". Dziękuję za poprawkę! :) Owszem, twórczość pani Zyskowskiej-Ignaciak przypadła mi do gustu, ale nie czuję się na siłach, aby zadawać pytania autorce. Pewnie inne blogerki świetnie sobie z tym poradzą. :)
UsuńTo nie jest trudne, ale nic na siłę.
UsuńNie kusi mnie ta ksiażka, wręcz przeciwnie.
OdpowiedzUsuńKsiążka moze być ciekawa. Nie wiem dlaczego ale tytuł skojarzył mi się z żoną :)
OdpowiedzUsuńHa ha, czyli żona = żmija? Może i to prawda, chociaż mam nadzieję, że nie jest tak źle z tymi żonami! ;-)
UsuńJa pomyślałem o teściowej... :D
UsuńTeściowej jeszcze oficjalnie nie mam, a i żoną będę za rok, ale mam nadzieję, że i jedno, i drugie nie sprawdzi się! :P
UsuńNiedawno skończyłam czytać tę książkę, ale również nie mam o niej zbyt dobrego zdania. Jedynie opowiadania erotycznie szalenie mi się podobały, zaś reszta to jedna wielka nuda.
OdpowiedzUsuńW takim razie widzę, że mamy bardzo podobne odczucia. Chętnie zapoznam się z Twoją recenzją, jeżeli opublikujesz ją. :)
UsuńNie przepadam za książkami, których fabuła mieści się w konwencji powieści, którą właśnie zrecenzowałaś. Dodatkowo, jeśli pojawiają się w niej bohaterowie, którzy z pewnością nie są już nastolatkami, a wciąż zachowują się infantylnie to ja uciekam. Zdecydowanie nie jest to lektura dla mnie.
OdpowiedzUsuńHistoria wydaje się w miarę przyjemna, ale masz rację. Nie ma nic gorszego od błędów, które można napotkać w książce.
OdpowiedzUsuńJakoś nie kojarzy mi się dobrze i raczej nie sięgnę po nią. Dzięki za recenzję :)
OdpowiedzUsuńNie ma za co! ;-)
UsuńNominowałyśmy Twojego bloga do TVB Award :) Informacje na naszym blogu :) http://papierowemiasta.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńDziękuję za nominację. Już zaglądam do Was.
UsuńRaczej się nie skuszę.
OdpowiedzUsuńBrzmi interesująco, może jej poszukam :)
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię to bardzo fajnej zabawy pt.: "Nie niszcz książek - używaj zakładek". Szczegóły na moim blogu :)
Pozdrawiam!
To świetnie, bo właśnie miałam zamiar wziąć udział w tej zabawie. Już zaglądam do Ciebie! :)
UsuńStrasznie chciałabym powrócić do formy pisania listów, słyszałam że istnieją portale na których znajduje się osoby, z którymi można trochę "popisać", muszę się w ten temat zagłębić ;). Co do samej książki chyba ją sobie odpuszczę, ale recenzja ciekawa. Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńUlalala,że tak zareaguję, autor pozwolił sobie na ujawnienie, rzecze jasna pod własnym nazwiskiem, ale co z tego, cudzej korespondencji, troszkę to według mnie niesmaczne:/ Nie można było wykorzystać ich, po czym zmienić i stworzyć coś własnego na tej podstawie...
OdpowiedzUsuńPodchodzi pod s@motność w sieci tylko w gorszym wydaniu, oj ekranizacji to, to się raczej nie doczeka:))
Raczej sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuńNiestety, nie dla mnie.
OdpowiedzUsuńnaczytane.blog.pl
Coż, znam pióro autora po przeczytaniu książek " Spowiedź bezrobotnego" oraz "W cieniu Sheratona". Lektura najnowszej książki Pana Gębskiego czeka na swoją kolej. Zobaczymy jakie będą moje wrażenia po tej lekturze.
OdpowiedzUsuńNie czytalam i nie mam zamiaru, jakos nie przypadla mi do gustu.
OdpowiedzUsuńNie nie...to nie dla mnie.
OdpowiedzUsuńnie czuję się przekonana do tej pozycji, dlatego tym razem ją sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuńWyznaję zasadę : słabi bohaterowie = słaba książka. Prawdopodobnie nie spodobała mi się, irytujące postacie to najgorsze co może się zdarzyć w lekturze
OdpowiedzUsuńZ pokora przyjmuje wszelkie uwagi, ale nie moge zaakceptowac przeinaczen i pomowien o plagiat. " Samotnosc w sieci" ukazala sie w 2001 roku, a moje opowiadania erotyczne (zamieszczone w ksiazce) byly publikowane w miesieczniku "Sexodrama" w latach 1992-1994. Co do samej korespondencji bohaterow to tylko naiwny czytelnik moze uwierzyc w bajeczke o znalezionym w starym laptopie pliku.
OdpowiedzUsuńPtrzepraszam za literowki, ale jestem obecnie w <szwecji i nie dysponuje klawiatura z polskimi czcionkami.
Pozdrawiam
Ireneusz Gebski
Dziękuję bardzo za komentarz. W takim razie wszelkie przypuszczenia związane z "Samotnością w sieci" rozwiały się. Widocznie jestem naiwnym czytelnikiem, jednak informacje we wstępie, a także na sam koniec książki są jasne - e-maile zostały znalezione w komputerowym pliku. To, że jest to bajeczka - w porządku, widocznie jestem zbyt ufna. :)
UsuńPozdrawiam ciepło i życzę dalszych sukcesów!
Szanowny Panie! Jeżeli rzeczywiście Pańskie opowiadania były publikowane przed "Samotnością..." to biję się w piersi i zwracam honor :) Być może w takim razie "Samotność..." jest wręcz plagiatem Pana! :)
UsuńNatomiast co do tego, że "tylko naiwny czytelnik moze uwierzyc w bajeczke o znalezionym w starym laptopie pliku" to nie zgadzam się, że tylko naiwny. Ludzie już nie takie rzeczy wymyślali i nie do takich się posuwali, żeby z góry skreślić taką sytuację jako nierealną...
Na drugi raz niech Pan zmolestuje wydawcę o ładniejszą okładkę! Koniecznie!
Słaba korekta zazwyczaj mocno działa mi na nerwy. Szkoda, bo liczyłam na potencjał pozycji.
OdpowiedzUsuń