Witaj, córeczko! - Irena Landau

Wydawnictwo: Literatura
Seria/cykl: To lubię
Data wydania: styczeń 2009
Liczba stron: 104

Adopcja to często temat tabu, o którym ciężko mówić nie tylko z innymi, ale nawet z samymi zainteresowanymi biorącymi udział w tym procederze. Niełatwo jest rozmawiać o tym, co niekiedy boli, martwi i trapi, dlatego warto korzystać z różnorodnych form pomocy, chociażby książek poruszających problematykę adopcji, za jakimi warto obejrzeć się w bibliotece bądź pobliskiej księgarni.

Marta mieszka w domu dziecka, ponieważ nie zna swojego ojca, a jej mama znajduje się w więzieniu - praw do opieki zrzekła się już dawno. Kiedy okazuje się, że państwo Milewscy pragną ją zaadoptować, dziewczynka nie potrafi cieszyć się tym faktem, ponieważ nie wierzy, że ktokolwiek mógłby ją pokochać. Nawet zamieszkanie z nowymi rodzicami nie sprawia jej zbyt wielkiej radości, gdyż Marta jest przekonana, że niebawem oddadzą ją do domu dziecka, wymieniając na młodszego Adasia, o którym często wspominają. Z tego względu główna bohaterka robi wszystko, aby nie przywiązać się zbyt mocno do nowego domu i rodziców...

Główna bohaterka tak bardzo nie wierzy w siebie, że od samego początku poddaje w wątpliwość każde słowo oraz zachowanie państwa Milewskich. Dziewczynka jest przekonana, że adoptowali ją niemal z przymusu, a na pewno z powodu braku innych (lepszych!) możliwości. Sprawa z przygarnięciem Adasia od razu była dla mnie jasna, jednak Marta, jak to dziecko, nie ma o niczym pojęcia, dlatego zabawnie czytało się jej sarkastyczne wynurzenia, wiedząc, jaki będzie finał całej historii. 

To książka o tęsknocie za domem i kochającą rodziną, braku pewności siebie, wyszukiwaniu swoich wad w wyglądzie czy zachowaniu usprawiedliwiających fakt porzucenia przez rodziców biologicznych, niemiłym traktowaniu ze strony nowych znajomych, problemie z mówieniem do nowych rodziców "mamo" oraz "tato", strachu przed ponownym znalezieniem się w placówce opiekuńczej, żalu przed opuszczeniem przyjaciół z domu dziecka. 

Witaj, córeczko! to idealna lektura dla dzieci adopcyjnych, a także wszystkich innych, którym dobrze zrobi, jeśli poznają uczucia targające rówieśnikiem pochodzącym z domu dziecka. Historia Marty tworzy bardzo realistyczny obraz dziecka porzuconego, jednak z całej tej smutnej otoczki wydobywa się wielka radość i miłość, jaką obdarzają ją adopcyjni rodzice. 

Książka bierze udział w wyzwaniach: Dziecięce poczytaniaDziecinnie oraz Grunt to okładka.

13 komentarzy

Gościu, będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad pod tym postem. Bardzo cenię wszelkie komentarze, ponieważ to one motywują mnie do dalszej pracy nad blogiem. Jest to miejsce, w którym dzielę się z Tobą swoimi spostrzeżeniami, dlatego chętnie poznam Twoją opinię.
Dlatego pisz Gościu, pisz...

  1. Myślę, że moje córki jeszcze są za małe na taką książkę, ale może kiedyś jeszcze się na nią zdecydujemy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie ksiązki sa bardzo pomocne!

    OdpowiedzUsuń
  3. świetna książka dla tych którzy nie wiedzą jak poradzić sobie z tą, dość trudną, sytuacją.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z pewnością jest ona trudna dla każdego... dobrze, że powstają takie książki. :)

      Usuń
  4. Nie czytałam nic o adopcji dziecka. Dobrze, że takie książki też powstają.

    OdpowiedzUsuń
  5. Książeczka porusza bardzo ważny i emocjonalnie trudny temat. Myślę, że takie publikacje moga pomóc dzieciom łatwiej przyswoić różne sytuacje społeczne. Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie historie mogą pomóc nie tylko dzieciom adoptowanym, ale i wszystkim inne, które powinny wiedzieć, że są takie a nie inne rodziny, dzieci i sytuacje.

      Usuń
  6. Książeczka wydaje się naprawdę wartościowa i chyba warto podsuwać takie pozycje dzieciom żeby rozbudować ich świadomość i empatię. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to! Jest ona świetna dla dzieci, które zostały adoptowane, ale nie tylko. W końcu wszystkie dzieciaczki powinny wiedzieć, że niektóre maluchy nie mają tyle szczęścia i trafiają do domów dziecka.

      Usuń
  7. Lektura nie dla mnie, niestety :)

    OdpowiedzUsuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.