Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Data wydania: styczeń 2006
Liczba stron: 144
Bycie rodzicem niejednokrotnie przypomina walkę ze ścianą, gdzie najczęściej to właśnie ona wygrywa. Dzieciom można tłumaczyć, tłumaczyć i jeszcze raz tłumaczyć, ale jeśli uprą się na coś, to nie ma mocnych. Niemniej warto przekonywać, uświadamiać i dbać o to, aby miały one dobre wzorce, bo w końcu załapią, że czasami trzeba odpuścić mamie czy tacie i ugiąć się pod naporem rodzicielskich zasad, aby wszystkim żyło się lepiej.
Dziecko dla profesjonalistów to kolejna książka Leszka K. Talko, w której ojciec dzieli się z innymi codziennymi troskami dotyczącymi wychowania swoich pociech - Kudłatej i Pitu. Nie jest to proste, a niekiedy nawet przyjemne, wszak dzieciaki mają niespożyte pokłady energii, którą uwielbiają przeznaczać na nie zawsze odpowiednie rozrywki. Ponadto są wspaniałymi obserwatorami i słuchaczami - oczywiście szczególnie w przypadku błędów rodziców, bo swoich nie zauważają. Po jednym dniu z takim duetem człowiek pada na łóżko bez sił, a przecież przed nim jeszcze wiele takich lat...
Do twórczości Talko przybierałam się długo, ale cały czas trwałam w przekonaniu, że na pewno przypadnie mi do gustu - w końcu uwielbiam czytać o rodzicielskich zmaganiach z rzeczywistością, która nie jest tak różowa, jakby można było przypuszczać. Z przykrością muszę stwierdzić, iż owa lektura zawiodła mnie dość mocno. Oczekiwałam porywającej historii z życia wziętej o tym, jak rodzicielstwo bywa trudne, chociaż jednocześnie przynosi wiele radości. Niestety trafiłam na spis sytuacji ukazujących dzieci pozbawione jakichkolwiek zasad, robiące wszystko wedle własnych potrzeb i możliwości, zupełnie ignorując swoich rodziców, którzy w sumie starają się nie zwracać uwagi na skandaliczne zachowania własnych pociech, bo po co się denerwować, skoro dzieciaki i tak będą robić swoje.
Dzieci są bardzo różne - wiele z nich ma sporo za uszami, co jest normalne i jak najbardziej zdrowe. Tak samo rodzice preferują różnorodne style wychowania, które warto uszanować. Niemniej mam cichą nadzieję, iż wydarzenia opisywane przez autora są mocno przekoloryzowane i wyolbrzymione, bo niektóre zachowania są według mnie nie do przyjęcia. Dzieci wychodzące z fotelików podczas jazdy autem, nieustanne oglądanie bajek czy ciągłe żywienie się cukierkami, batonikami i lanie ketchupu na każdą potrawę (a później zdziwienie, że dzieciaki nie chcą pójść spać o wyznaczonej porze - cóż, taka ilość cukru na pewno nie zachęca do ułożenia się w łóżku). Sama jestem mamą i wiem, że czasami człowiek pragnie odpuścić, bo nie chce ponownie użerać się z małym rozrabiaką (akurat mój syn jest jeszcze za mały na takie akcje, ale mam brata młodszego o kilkanaście lat, który miał wiele okresów buntu), ale podejście wychowawcze państwa Talko nieco mnie przeraża. Chociaż jeśli zjadanie jedzenia z podłogi (uprzednio rozrzuconego przez dzieci) bądź chodzenie w tej samej brudnej koszulce od paru dni pasuje autorowi, to niech tak zostanie... Jednak sądzę, że w takim razie rodzice nie powinni dziwić się, że ich dzieci zachowują się skandalicznie i w każdej sytuacji potrafią coś ugrać, kiedy mama i tata pozwalają praktycznie na wszystko dla świętego spokoju.
Dziecko dla profesjonalistów nie zafundowało mi solidnej dawki humoru, której spodziewałam się od samego początku. Książka sprawiła, że wpadłam w konsternację, wszak w tego typu lekturach poszukuję odniesień do własnego życia, aby móc poklepać się po ramieniu, mówiąc: "widzisz, inni mają tak samo". Być może moje dziecko za jakiś czas będzie podobne do Pitu lub Kudłatej, jednak ja na pewno nie będę z takim spokojem (a raczej rezygnacją) podchodzić do jego poczynań - dzieci muszą mieć pewną dawkę luzu, ale jeżeli obrażają kogoś bez żadnego powodu czy wywalają jedzenie na podłogę, bo im nie smakuje (co przystoi kilkumiesięcznemu maluchowi, nie powinno mieć miejsca w przypadku rozsądniejszego kilkulatka), to sądzę, że trzeba uczynić coś, aby następnym razem zastanowiły się kilkukrotnie przed podobnym zachowaniem, w czym z pewnością nie pomoże bezczynność ze strony rodzica.
Książka bierze udział w wyzwaniach: Czytamy powieści obyczajowe, Dziecięce poczytania, Grunt to okładka, Pod hasłem, Zaczytajmy się oraz Z półki.
Gościu, będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad pod tym postem. Bardzo cenię wszelkie komentarze, ponieważ to one motywują mnie do dalszej pracy nad blogiem. Jest to miejsce, w którym dzielę się z Tobą swoimi spostrzeżeniami, dlatego chętnie poznam Twoją opinię.
Dlatego pisz Gościu, pisz...
Kojarzę autora. Tę pozycję pozostawię sobie jako lekturę na za kilka lat.
OdpowiedzUsuńCzytaliśmy z mężem wszystkie książki Talki o dzieciach (w wersji papierowej). Uśmialiśmy się bardzo, ale dobrze że czytaliśmy jak już nasze dziecko było na świecie, inaczej kto wie... pewnie byśmy się wystraszyli ;-)
OdpowiedzUsuńMnie w sumie nie tyle straszne wydaje się zachowanie dzieci, co postępowanie ich rodziców...
UsuńPodsunę znajomym, którzy mają problemy z dziećmi ;)
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy to dobry pomysł... ;-)
UsuńDzięki. Już wiem, czego nie czytać :)
OdpowiedzUsuńO, matko. Chyba bym się za to nie zabrała. Lubię takie opowieści o dzieciach, ale nie o takich rozpieszczonych do granicy możliwości. To chyba jakiś dziecięcy survival :D, a ja nie chcę sobie psuć opinii o wychowywaniu dzieci.
OdpowiedzUsuń#SadisticWriter
Właśnie stopień rozpieszczenia Pitu i Kudłatej sięga tak wysoko, że przedstawiane sytuacje nie tyle mnie bawiły, co wręcz budziły zażenowanie.
UsuńTeż lubię czytać o rodzicielskich zmaganiach z rzeczywistością, ale skoro powyższa książka nie spełniła Twoich oczekiwań, to ja jednak dam sobie z nią spokój.
OdpowiedzUsuńRaczej nie dla mnie ;)
OdpowiedzUsuńPana Talko baaaaardzo lubię! I jak będę w ciąży to przeczytam wszystkie jego publikacje dotyczące dzieci :)
OdpowiedzUsuńJa dorwałam jedynie "Dziecko dla profesjonalistów" - może inne książki spodobałyby mi się bardziej.
UsuńMnie się kojarzy z Mikołajkiem...
OdpowiedzUsuńChyba słusznie :-)
UsuńTalko napisał "Pitu i Kudłatą", którą reklamuje się jako podobną do "Mikołajka". A ile jest w tym prawdy? Nie mam pojęcia.
UsuńO, nie znałam, muszę nadrobić :-)
UsuńTym razem jakoś nie czuję zainteresowania. ;)
OdpowiedzUsuńCzytałam - i podobnie jak Ty miałam bardzo mieszane uczucia. Mam nadzieję, że autor po prostu zbyt mocno popuścił wodze fantazji - bo opisywane przez niego metody (a w zasadzie brak metod) w moim przekonaniu z wychowywaniem dziecka nie mają zbyt wiele wspólnego ;)
OdpowiedzUsuńOtóż to! Cieszę się, że nie tylko ja mam takie wrażenie...
Usuń