Wydawnictwo: Wielka Litera
Data wydania: 2 listopada 2016
Liczba stron: 287
Od zawsze sięgałam po książki traktujące o macierzyństwie, a odkąd sama zostałam mamą, robię to jeszcze częściej i z niesłabnącym zaintrygowaniem. Sięgając po każdą kolejną lekturę, jestem ciekawa, co nowego wniesie do mojego życia, w jakich momentach poczuję więź z autorką, a które spostrzeżenia w ogóle mnie nie przekonają. Kiedy usłyszałam o nowej pozycji zatytułowanej Jak pokochać centra handlowe, napisanej przez Polkę (zaznaczam, że literaturę polską uwielbiam) - laureatkę Paszportu Polityki. Wszystko wskazywało na to, że ową książkę pokocham od pierwszej strony. W końcu porusza problemy współczesnych matek, takich jak ja i Ty... Czy aby na pewno?
Natalia Fiedorczuk kilkadziesiąt usłyszanych opowieści zlepia w jedną, ewidentnie czerpiąc również z własnych doświadczeń. Główna bohaterka od lat zmaga się z epizodami depresyjnymi, które nie opuszczają jej także po porodzie. Najpierw zostaje matką Witka, a po niecałych dwóch latach do syna dołącza Dorotka. Kobieta nie spodziewała się, że bycie matką wiąże się z tyloma wyrzeczeniami i zmianami. Jest w szoku, a jej frustracja wydaje się sięgać zenitu.
Przede wszystkim sprzątam. Gotuję. Wywieszam i ściągam pranie. Składam je w kostkę i układam w szafie. Zmywam. Szoruję toaletę. Obieram marchew. Wyciągam śmieci spod zlewu. Płuczę blender po kolejnej nieudanej próbie wmuszenia w dziecko warzyw. Mąż zaś wraca coraz później z pracy, dyskretnie ustępując pola mojemu rozpędzeniu.
Główna bohaterka nie potrafi pogodzić się ze zmianami, jakie dopadły ją po porodzie. Zarówno w kwestii braku wolnego czasu, jak i ciała, które wyglądem nie przypomina tego sprzed ciąży. Z tego powodu zajada się biszkoptami i czekoladkami, żeby osłodzić sobie niemożność utraty nadprogramowych kilogramów. Ponadto spacery w parku nudzą ją tak szybko, że przez następny rok w ogóle tam nie wraca, a czas spędzony na świeżym powietrzu woli zamienić w spacerowanie po galeriach handlowych. Wspomina również o czterogodzinnym maratonie filmowym dla półtorarocznego syna karmionego słodyczami. Oczywiście trafiając na opowieści o szczęśliwych małżeństwach, zgrabnych mamach oraz ojcach, którzy nie stronią od angażowania się w pomoc, orzeka, iż są to wierutne bzdury, a owi ludzie kłamią po to, aby poczuć się lepiej. No cóż, przestańmy mierzyć innych swoją miarą, a bezmyślna zazdrość jest nie na miejscu. W sumie nie dziwię się stwierdzeniom, że narzekanie jest naszą cechą narodową - ta książka jest idealnym potwierdzeniem.
Wiele wątków i spostrzeżeń w tej książce wywołało we mnie irytację, złość, może nieco rozżalenia. Począwszy od momentu ciąży, kiedy wszyscy dookoła nagle uzurpują sobie prawo do interesowania się naszym ciałem wraz z jego całą fizjologią, sądząc, iż mają prawo do zadawania krępujących i bardzo intymnych pytań. Jakbyśmy od momentu poczęcia dziecka były eksponatem muzealnym, który można dotknąć, poprzerzucać i chamsko komentować, bo przecież kto zabroni. Do tego niezbyt przyjemne, a wręcz bezczelne zachowanie personelu medycznego w szpitalu podczas porodu i po nim. Skoro lekarz decyduje o cięciu cesarskim, to najwidoczniej ma ku temu konkretne powody, więc komentowanie tego jest zdecydowanie nie na miejscu, nie wspominając o próbach wyciągania dziecka na siłę.
Macierzyństwo, ta ciepła kołdra z gęsiego puchu, która chroni potomstwo przed zimnem i parszywością otoczenia, przykrywa też matkę. Próby wyrwania się spod tej kołdry, chociaż ciężkiej i niewygodnej czasem, to jak wstawanie w nocy na siku albo wyjście późną jesienią na papierosa przed dom. Tam nic nie ma, są tylko obcy ludzie, są światy i światła, ożywione rozmowy, filmy i alkohol.
Generalnie sama narratorka nie wzbudziła we mnie żadnych pozytywnych uczuć - jej wszechogarniający smutek, rozczarowanie całym światem, przelewająca się gorycz oraz ewidentna frustracja sprawiają, że całe macierzyństwo wydaje się karą za grzechy. Doskonale rozumiem, iż kobieta z depresją ma prawo mieć zupełnie inne spojrzenie niż ja, ale nieustanne skupianie się na samych negatywach też nie prowadzi do niczego konstruktywnego. Ja też nie dałam rady chodzić po porodzie, bolały mnie piersi, miałam momenty zwątpienia, a nie przespałam ciągiem trzech godzin od momentu porodu, czyli od prawie roku. Co w związku z tym? Nadal funkcjonuję i mam się całkiem dobrze, chociaż czasami chciałabym wszystko rzucić, wyjść i nie wrócić. Jednak wiem, że to wszystko jest przejściowe - to dziecko, które teraz nie może spuścić mnie z oka na kilka minut, bo płacze i nie da się uspokoić, dopóki nie ujrzy mamy, za jakiś czas będzie uciekać przed każdym buziakiem czy przytuleniem, długie godziny spędzając z kolegami na podwórku. Wtedy będę tęskniła za moim maluszkiem - nawet za nieprzespanymi nocami, niezjedzonymi posiłkami, wszechobecnym bałaganem i ciągłym towarzystwem w każdej sytuacji. Może warto zacząć cieszyć się małymi rzeczami i tym, co tu i teraz, zamiast wiecznie marudzić, jak to nam źle?
Pojawienie się dziecka wiąże się z ogromem zmian w życiu każdej kobiety. Wiele osób twierdzi, że od tej pory matka jest uwiązana - nie ukrywam, że tak jest, bo kończy się życie towarzyskie, jakie było prowadzone do tej pory, zaczyna się brak wolnego czasu, mnóstwo obowiązków i ogrom zmęczenia. Relacje małżeńskie też ulegają zmianom, pojawiają się pretensje oraz ciche dni. Kobiety czują złość i żal, bo mężowie przestają o nie zabiegać, a one całe dnie spędzają z niemowlakiem, nad którym trzeba skakać i mu dogadzać. Mężczyźni wracają do domu po pracy, gdzie pragną ujrzeć wysprzątany dom, obiad na stole, gaworzącego maluszka oraz zadbaną żonę. Ciężko zająć się wszystkim, gdy dziecko płacze godzinami, więc trzeba je nosić, tulić i kołysać, a w czasie jego drzemek matka jest tak padnięta, że wręcz usypia na stojąco. Sama autorka mądrze zauważa, iż najczęściej jest to wynik zbyt mocnej kontroli z naszej strony - pragniemy mieć pieczę nad wszystkim, uchodząc za radzące sobie w każdej sytuacji, zatem jesteśmy przekonane, że mąż nie poradzi sobie z dzieckiem, kiedy znikniemy z ich pola widzenia. Jednak jeżeli nie spróbujemy, to nie przekonamy się o tym - zaufajmy swoim mężczyznom, dajmy im trochę swobody w opiece nad maluchem, angażujmy ich do różnych obowiązków domowych. W końcu dziecko jest wspólne.
Ogłaszam wszem i wobec - macierzyństwo jest przepięknym stanem, ale bardzo wymagającym i trudnym. Niemniej naprawdę jest to wdzięczne zajęcie. Nawet jeśli nie czujecie tego teraz, gdy nie możecie wyjść na pięć minut, bo dziecko rozpacza, jakbyście zniknęły na całe życie, to w końcu nadejdzie czas, kiedy poczujecie się bardziej wolne i swobodne. Naprawdę nie jest tak źle, jakby można było wywnioskować z tej książki. W końcu ogrom ludzi świadomie podejmuje decyzję o posiadaniu drugiego czy trzeciego dziecka, a gdyby rodzicielstwo było tak przerażające, to wszyscy bylibyśmy jedynakami. Nie jestem zwolenniczką idealizowania macierzyństwa, ale demonizowanie też nie prowadzi do niczego dobrego. Po prostu podejdźmy do tej sprawy z należytym rozsądkiem, biorąc pod uwagę różnorodne możliwości, wierząc, że będzie lepiej niż przypuszczamy.
Jak pokochać centra handlowe to zlepek różnych historii, przeskakiwanie z jednego tematu w drugi, niekiedy bez większego związku, a nawet sensu. Do tego zakończenie urywające się w niespodziewanym momencie w trakcie tego całego chaosu. Osobiście radziłabym nie sięgać po tę książkę kobietom, które nie mają dzieci, bo załamią się i dojdą do wniosku, że nie ma nic gorszego i smutniejszego jak macierzyństwo, a posiadanie potomstwa automatycznie wiąże się z zostaniem uciemiężoną kurą domową.
Książka bierze udział w wyzwaniach: Czytamy nowości, Czytamy powieści obyczajowe, Dziecięce poczytania, Grunt to okładka oraz Zaczytajmy się.
Gościu, będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad pod tym postem. Bardzo cenię wszelkie komentarze, ponieważ to one motywują mnie do dalszej pracy nad blogiem. Jest to miejsce, w którym dzielę się z Tobą swoimi spostrzeżeniami, dlatego chętnie poznam Twoją opinię.
Dlatego pisz Gościu, pisz...
ojej, nie spodziewałam się takiej opinii :)
OdpowiedzUsuńW sumie narratorka na drugie dziecko się zdecydowała, więc nie do końca tak jest z tymi jedynakami, ostatecznie fajność posiadania potomstwa wygrywa ;)
OdpowiedzUsuńDla mnie książka jest do bólu prawdziwa, ale może odbieram ją inaczej niż Ty, bo sama musiałam walczyć z depresją poporodową i niewiele brakło, a skończyłabym ze sobą i na pewno prędko na drugie dziecko się nie zdecyduję.
Za to też uważam, że bycie rodzicem to fajna, wdzięczna sprawa. Tylko czasem trochę za bardzo daje w kość ;)
Właśnie aż dziwię się, że zdecydowała się na drugie dziecko, skoro niezbyt ją cieszyło macierzyństwo już przy pierwszym. Klaudyno, na pewno odbierasz tę książkę inaczej, skoro możesz utożsamić się z główną bohaterką. Mnie przeszkadzała ta ewidentna demonizacja macierzyństwa, a do tego chaos, jaki panował w tej lekturze.
UsuńOj tak, macierzyństwo daje w kość. Właśnie włączyłam laptopa na 5 minut, a mój syn siedzi obok i płacze, chcąc czegoś, ale w sumie sam nie wie czego. Och, te nasze maluchy. ;-)
P.S. Mam nadzieję, że jednak drugi maluch u Was się pojawi - szkoda, żeby Zosia nie miała kompana. Taka mądra dziewczynka na pewno przekazałaby duuużo siostrzyczce/braciszkowi. Ja to już rozmyślam nad drugim, ale rozsądek wygrywa - może za rok. ;-)
UsuńMoże kiedyś sytuacja się zmieni, póki co wiem, że psychicznie i logistycznie bym nie podołała. Nie żyję w takiej bajce jak bohaterka książki, dla której machnięcie sobie drugiego dziecka nie było żadnym problemem ;)
Usuń"Macierzyństwo jest przepięknym stanem, ale bardzo wymagającym i trudnym. Niemniej naprawdę jest to wdzięczne zajęcie." - pięknie to napisałaś o w 100% się z Tobą zgadzam. Co do książki - chyba nie mam ochoty na czytanie takich żalów... pomysł na książkę fajny, ale realizacja mnie nie zainteresowała.
OdpowiedzUsuńTo prawda - pomysł bardzo dobry, chociaż już nie zaskakujący, bo powstało dużo książek o takiej tematyce. Niemniej wykonanie tak dołujące, że aż boli.
UsuńZaintrygowałaś mnie tą książką, myślę, że kiedyś na pewno bliżej się jej przyjrzę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie~ Nataliaaa
http://happy1forever.blogspot.com/
Nie czytałam tej książki, ale myślę, że problem leży w tym, że zdrowy chorego nie zrozumie. To co odebrałaś jako narzekanie, żale, to jednak relacja z punktu widzenia osoby chorej na depresję. Człowiek zdrowy, nawet jeśli jest mu ciężko (bo zajmowanie się małym dzieckiem to jest bardzo wymagająca praca) dostrzega też te jasne strony i daje radę. Osoba chora - nie.
OdpowiedzUsuńPozostaje mi się tylko cieszyć i dziękować Bogu, że nie doświadczyłam depresji poporodowej oraz mogłam liczyć na pomoc najbliższych.
Oczywiście, jak najbardziej - zgadzam się, że na pewno nigdy nie zrozumiem kobiety, która miała depresję, jeśli mnie takowa nie dopadła. Niemniej cała niezbyt wysoka ocena tej książki wynika także z tego, iż jest ona zlepkiem różnych sytuacji, bez większego ładu i składu.
UsuńRówny miesiąc i zostanę mamą. Zastanawiając się nad poruszonym tematem- osobiście obawiam się wszystkiego, lecz wewnętrznie czuje również, że w tym całym chaosie znajdę czas dla siebie.
OdpowiedzUsuńKochana, w takim razie życzę Ci tego - wiele zależy od odpowiedniego nastawienia, a widzę, że Twoje jest naprawdę dobre! Powodzenia - przed Tobą największa przygoda życia!! :)
UsuńCzyli jednak książka musi poczekac skoro jeszcze mamą nie jestem :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Zaczytana Wiedźma
ZaczytanaWiedźma.blogspot.com
Jeśli chcesz zostać mamą, to radzę Ci sięgnąć po tę książkę, kiedy nią zostaniesz, bo inaczej możesz baaardzo się zniechęcić - niepotrzebnie. :)
UsuńŁo rety... Zastanawiam się nad lekturą tej książki, odkąd zobaczyłam ją w zapowiedziach. I jakoś nie mogę się zdecydować. Zastanawiam się, w jaki sposób ja odebrałabym tę historię, ale z drugiej strony, obawiam się takiej paskudnej irytacji... Zobaczymy.
OdpowiedzUsuńWłaśnie Twoją recenzję ujrzałabym bardzo chętnie! Chciałabym porównać nasze opinie :)
UsuńBrzmi jak wyzwanie :D
UsuńNo dobrze, niech i tak będzie. Przeczytam, ale po połowie lutego :)
Niech będzie i wyzwanie - cieszę się, że je przyjmujesz :)
UsuńNie zainteresowała mnie ta książka, zdecydowanie...
OdpowiedzUsuńFaktycznie, nie ma chyba po co sięgać po tą książkę...Przede wszystkim autorka chyba nie pomyślała, że jej się udało. Jest matką, bo może nią być. Co z kobietami, które mają problemy zdrowotne i latami starają się o dziecko bezskutecznie? Pomysł na książkę i tematyka jest ciekawa, ale ciągłe narzekanie już niekoniecznie...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Bardzo trafne spostrzeżenie! Rozumiem, że zarówno autorka, jak i główna bohaterka zmagając się z depresją, może mieć zupełnie inne podejście do pewnych spraw, ale w takim razie może trzeba było zastanowić się kilka razy, czy warto "bawić się" w macierzyństwo, które może nie satysfakcjonować, dając ogrom powodów do narzekań. Znam wiele mam, które zawsze muszą pokazać, że im jest gorzej, co by się nie działo... Strasznie mnie to wkurza.
Usuń...chętnie przeczytam ... dziękuję za recenzję :-) ...
OdpowiedzUsuńOj, chyba książka nie dla mnie, bo do macierzyństwa jeszcze mi daleko, a i jakoś nie zaciekawił mnie aż tak ten tytuł. ;/
OdpowiedzUsuńKreatywa pisała o tej książce zupełnie inaczej, ale jak widać punkt widzenia zależy od własnych przeżyć. Dla mnie macierzyństwo to bardziej cud, miód i orzeszki niż męka, a te "złe chwile" mogę policzyć na palcach jednej ręki, niemniej jednak wiem, że czasem trud posiadania dziecka są dla kogoś ogromnym koszmarem i na drugie nie nadchodzi czas nigdy.
OdpowiedzUsuńKsiążka może być interesująca, rozejrzę się za nią.
To właśnie recenzja Klaudyny zachęciła mnie do szybszego poznania tej historii. Nie żałuję, że przeczytałam tę książkę, jednak oczekiwałam czegoś, co bardziej do mnie przemówi.
UsuńA mnie ona zdecydowanie zaciekawiła.
OdpowiedzUsuńPrzeczytam, aczkolwiek ja tam się dobrze czuję jako mama więc chyba nie zrozumiem :) Nie znoszę demonizacji. Nie trzeba jakiejś szczególnej wyobraźni, żeby wiedzieć że przy dziecku świat stanie na głwowie. Wystarczy nastawić się na armagedon a potem może być już tylko lepiej :)
OdpowiedzUsuń