Gdzie te emocje!?: "Jesteś moja" - Helen Klein Ross

Niemal w ciemno mogę sięgać po serię Kobiety to czytają!, bo to zdecydowanie moje klimaty, zatem kiedy w nowościach wydawniczych pojawiła się książka Jesteś moja, poruszająca temat macierzyństwa, sięgnęłam po nią bez zastanowienia. 

Lucy Wakefield ciągle przekłada decyzję o zostaniu matką, aż w końcu okazuje się, że raczej los nie da jej takiej szansy. Pragnienie dziecka szybko przeradza się niemal w obsesję, wychodząc spod kontroli. Dochodzi do tego, iż główna bohaterka zabiera czteromiesięczną dziewczynkę ze sklepowego wózka i wychowuje ją jak swoją córkę... Czy tajemnica kiedykolwiek wyjdzie na jaw?  

Największym atutem tej lektury okazuje się oddanie głosu nie tylko głównym bohaterom, ale także pobocznym (ochroniarza w sklepie czy opiekunki dziecka), dzięki czemu widzimy jedną sytuację z totalnie różnych punktów widzenia. Żałuję, że Helen Klein Ross zbyt pobieżnie podeszła do tej historii - tak jakby wpadła na pewien pomysł i spisała go, od razu wydając książkę bez większego przemyślenia i włożenia w nią jakiegokolwiek wysiłku. Miałam jeszcze nadzieję, iż przynajmniej zakończenie będzie dopracowane, jednak zawiodłam się po raz kolejny - historia jest niemal urwana, a czytelnik nie ma pojęcia, co dalej. 

Ta powieść powinna mnie porwać i poruszyć, a tak naprawdę nie wywołuje ona żadnych emocji. Jest nieco bezpłciowa oraz nijaka, a to najgorsza obelga dla książki. Pierwsza połowa jest całkiem znośna, za to drugą ledwo wymęczyłam. Nie wiem, czy autorka ma dzieci, ale mam duże wątpliwości, skoro nie zauważyła niczego dziwnego w tym, że czteromiesięcznego malucha wsadza się do skoczka, karmi bananem, a półroczne dziecko siedzi i bawi się w piaskownicy. Jest to dla mnie totalnie abstrakcyjne i nieodpowiedzialne, jeśli naprawdę niektórzy to uskuteczniają. Nie ukrywam, że uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy Lucy odkładała decyzję o macierzyństwie nie tylko ze względu na karierę, ale także niemożność życia z mężem i małym dzieckiem na pięćdziesięciu metrach kwadratowych - widać, iż dobrobyt niektórym przewraca w głowie. 

Helen Klein Ross porusza bardzo intrygującą i trudną problematykę w swojej książce, z którą można byłoby naprawdę wznieść się na wyżyny literackie. Jestem pewna, że gdyby za taki temat zabrała się Jodi Picoult czy Diane Chamberlain, to owa historia skradłaby moje serce, ponieważ byłaby naprawdę dopracowana. Niestety temu tytułowi wiele brakuje do znalezienia się na liście moich ulubionych lektur. 

Książka bierze udział w wyzwaniach: Dziecięce poczytania Bonusowe oraz Grunt to okładka.
Dane techniczne o książce
Tytuł oryginału: What Was Mine
WydawnictwoPrószyński i S-ka
Seria/cykl: Kobiety to czytają!
Data wydania: 11 stycznia 2018
Liczba stron: 368
Gatunekpowieść obyczajowa
Tę książkę znajdziecie w księgarni:

22 komentarze

Gościu, będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad pod tym postem. Bardzo cenię wszelkie komentarze, ponieważ to one motywują mnie do dalszej pracy nad blogiem. Jest to miejsce, w którym dzielę się z Tobą swoimi spostrzeżeniami, dlatego chętnie poznam Twoją opinię.
Dlatego pisz Gościu, pisz...

  1. Szkoda że książka nie spełniła w pełni Twoich oczekiwań. Ja również mam ją w planach ponieważ bardzo lubię książki wydawane pod patronatem klubu Kobiety to czytają, a ponadto trudna tematyka mnie ciekawi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Raczej się nie skuszę skoro książka posiada tyle niedociągnięć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda, bo fabuła zapowiadała się ciekawie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Może kiedyś przeczytam, żeby sama sprawdzić o co to chodzi :) ale na pewno będę mieć na uwadze tę recenzję.

    Pozdrawiam,
    toukie z ksiazkowa-przystan.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Raczej podziękuję, nie lubię gdy książka jest nijaka i nie wzbudza żadnych emocji :/

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwielbiam tego bloga, Już kiedyś tu byłam, ale nie dodałam do oberwowanych i nie wyświetlały mi się informacje o nowych postach. Od teraz dodaję do obserwowanych i będę regularnie widziała już Twoje cudowne posty.
    Jak zwykle, recenzja jest świetna, dobrze napisana, na poziomie...

    http://recenzentka-doskonala.blogspot.com/2018/03/wszystko-przed-nami-samantha-young.html

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja też z reguły sięgam po książki z tej serii bez zastanowienia. Do tej pory nacięłam się tylko raz, nie pamiętam już nawet na czym. W takim razie, żeby błędu nie powtórzyć, po tę nie sięgnę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nacięłam się dwa razy - na "Dawce życia" i "Jesteś moja". Oby już nigdy więcej! ;-)

      Usuń
  8. Szkoda, że książka niedopracowana :(

    OdpowiedzUsuń
  9. Szkoda, że książka okazała się niedopracowana.

    OdpowiedzUsuń
  10. Opis brzmiał całkiem nieźle, szkoda tylko, że wykonanie jest już gorsze. Nie lubię, kiedy książka pozbawiona jest jakichkolwiek emocji i w ogólnym rozrachunku dostaje status nijakiej. Tym razem podziękuję.

    Pozdrawiam ♡♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda... Już chyba wolę, kiedy książka wywrze na mnie negatywne wrażenie niż nijakie. :(

      Usuń
  11. Niestety, nie wszyscy autorzy potrafią dobrze pisać o emocjach. Szkoda, że się rozczarowałaś :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Wow, zaskoczyło mnie to, że główna bohaterka zabrała 4-miesięczne dziecko ze sobą, żeby wychować je jak swoje. Oto co obsesja potrafi zrobić z ludźmi! Szkoda, że w efekcie książka jest bardzo niedopracowana i trochę trzeba się z nią męczyć, myślałam, ze taki temat zapewni sukces. No, nic!
    Na koniec chciałabym cię zaprosić do wypełnienia ankiety dla blogerów książkowych - ankieta posłuży mi przy pisaniu pracy dyplomowej, także bardzo bym prosiła!
    https://docs.google.com/forms/d/e/1FAIpQLScEMA4KFwdwDaoQ5oUZ6vCmbI2HvVOkM0Y0deGMNYAF9eyK4A/viewform?c=0&w=1

    Pozdrawiam
    #SadisticWriter

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie wiem dlaczego, ale w ogóle nie czytam książek z tej serii. A jak książka nie wywołała w Tobie emocji...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do tej pory prawie wszystkie bardzo mi się podobały, jedynie ostatnio przeczytana "Dawka życia" i właśnie "Jesteś moja" nie wywarły oczekiwanego efektu.

      Usuń
  14. No tak przy takiej konkurencji jak Jodi Picoult, to rzeczywiście trudno...

    OdpowiedzUsuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.