Jestem zwolenniczką szybkiego dążenia do tego, aby cała rodzina jadła te same posiłki (dorośli ewentualnie doprawiali je sobie według potrzeb i upodobań), dlatego cieszę się, że przepisy zawarte w Uczcie dla maluszka nadają się nie tylko maluchom czy starszym dzieciom, ale na pewno spałaszują je także dorośli. Komu nie cieknie ślinka na samą myśl o chałce z truskawkami, racuchach orkiszowych, pasty z pieczarek i soczewicy, plackach jaglano-migdałowych z pieczarkami czy ciasta dyniowo-migdałowego?
Książka podzielona jest na rozdziały skupiające się na konkretnych miesiącach życia, aczkolwiek są one dość nieproporcjonalnie rozłożone (dwa przepisy dla siedmio- i dziewięciomiesięczniaka, jeden dla ośmiomiesięcznego malucha). Ponadto nie uważam, aby zupę krem z grochu i dyni można było podać dopiero od czwartego roku życia, a nie chociażby już dla dwulatka. Tak samo sytuacja wygląda z wieloma innymi przepisami - w tym przypadku nie dzieliłabym ich w ogóle na poszczególne miesiące, bo mija się to z celem.
Ja akurat nie sugerowałam się zbyt mocno tabelkami, ale sukcesywnie podawałam różne produkty, szybko porzucając porady w stylu "dawaj marchewkę przez trzy dni, później przez trzy dni ziemniaka, po czym zrób kilkudniową przerwę na ewentualne reakcje". Gdybym szła tym torem, trwałoby to nazbyt długo. Po prostu jeśli nic się nie działo, to dawałam kolejne nowe produkty, dzięki czemu syn mniej więcej od pierwszych urodzin jadł już wszystko, po prostu my zaczęliśmy jeść zdrowiej - bez cukru, soli i innych tego typu zbędnych dodatków.
Różnorodne informacje dotyczące żywienia są niezbędne w takiej pozycji. Niemniej w tym przypadku zajmują one niemal połowę całej książki, co uważam za przesadę. Do tego mam wrażenie, że po takie lektury sięgają już mamy, których dzieci mają przynajmniej kilka miesięcy, więc nie kupują ich przed porodem lub na samym początku macierzyńskiej drogi, zatem czy przyda się im dwanaście stron poruszających tematykę karmienia piersią? Osobiście jestem jego zwolenniczką, bo sama karmiłam ponad dwa lata, aczkolwiek radziłabym nie brać na serio niektórych porad w takich tytułach, chociażby spożywania szałwii czy mięty przy nadprodukcji pokarmu - zbyt szybko można przesadzić, przez co zamiast ograniczenia mleka nastąpi jego zaniknięcie.
Tym, co zawsze zwraca moją uwagę w tego publikacjach i niestety nadal jest często powtarzane, jest rozszerzanie diety od czwartego miesiąca życia. Katarzyna Błażejewska-Stuhr oraz Monika Mrozowska już na początku chwalą się, iż czerpią wiedzę z aktualnych zaleceń (które przekazują informację jakoby przez pierwsze pół roku życia dietę dziecka powinno stanowić wyłącznie mleko), po czym piszą o dawaniu malcom jedzenia już od czwartego miesiąca. Ba!, w jednym akapicie potrafią napisać, że dziecko do 6 miesięcy ma pić tylko mleko, po czym od razu wspominają o "minimalnych porcjach, które mają zapoznać organizm dziecka z alergenem". Drogie panie, to zdecydujcie się w końcu, bo same podanie wody jest już rozszerzeniem diety. Ponadto inna kwestia - jedna z pań pisze, że dzieciom niczego nie solimy, po czym w przepisie już dla dziewięciomiesięcznego malucha znajduje się sos sojowy. Serio?! Trochę konsekwencji by nie zaszkodziło...
Podoba mi się, że autorki skupiły się na regułach zdrowego żywienia i przekazują te wiadomości dalej - mam nadzieję, iż wiele młodych mam, a także babć, które uważają, że najwięcej radości dziecku można sprawić jedynie czymś słodkim, wezmą owe porady głęboko do serca. Nie musimy zapełniać małych żołądków słodkimi kaszkami instant, białym pieczywem, chrupkami kukurydzianymi i biszkoptami. Jeśli dziecko od najwcześniejszych miesięcy pozna wartościowe smaki, to zapewniam, iż mając wybór, będzie (najczęściej) wybierało mądrze. Znam to z doświadczenia - mój syn ze słodkości najbardziej lubi gorzką czekoladę, a do tego uwielbia ogórki kiszone, brokuły i kalafior, wszelkiego rodzaju mięsa czy ryby... Serio, jeżeli się chce, to można - wystarczy dbanie o to, co dziecko wkłada do ust, a owe przyzwyczajenia zaprocentują w przyszłości.
Jeżeli mam być szczera, to po tę książkę mogą sięgnąć mamy doświadczone - te, które mają już pewną wiedzę w temacie żywienia i po prostu poszukują dodatkowych inspiracji. Nie poleciłabym jej mamom posiadającym jedno dziecko, dla których wszystko jest nowe i nieznane, bo mogą poczuć się mocno zawiedzione. W tej tematyce można znaleźć dużo więcej bardziej inspirujących i pomocnych tytułów.
Książka bierze udział w wyzwaniu: Dziecięce poczytania Bonusowe.
Dane techniczne o książce
Wydawnictwo: Zwierciadło
Gościu, będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad pod tym postem. Bardzo cenię wszelkie komentarze, ponieważ to one motywują mnie do dalszej pracy nad blogiem. Jest to miejsce, w którym dzielę się z Tobą swoimi spostrzeżeniami, dlatego chętnie poznam Twoją opinię.
Dlatego pisz Gościu, pisz...
Póki co, ten temat mnie nie dotyczy. 😊
OdpowiedzUsuńJa jeszcze w ogóle nie jestem mamą, więc nie jestem odbiorcą tej książki.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że autorki są niekonsekwentne.
OdpowiedzUsuńUrocza książka, i bardzo mądra :)
OdpowiedzUsuńZnam tą książkę i prawdę mówiąc bardzo mi się podobała :) Myślę, że warto przeczytać.
OdpowiedzUsuńMam jedno dziecko, ale czteroletnie, zatem już jakieś pojęcie mam i po książkę mogłabym kupić. Jeszcze po tego typu publikacje dotyczące kuchni dla dzieci nie miałam okazji sięgnąć.
OdpowiedzUsuńNawet sobie zapisałam na dysku dwa pierwsze zdjęcia z przepisami, bo są wegańskie (masło zamienię sobie na olej ;)) i idealnie wpasowują się w moją roślinną dietę, z którą eksperymentuję od kilku miesięcy.
OdpowiedzUsuńBardzo wartościowa książka, no i przede wszystkim pyszne, z d r o w e jedzenie! 😻
Pozdrawiam,
https://tamczytam.blogspot.com
Wydaje się być naprawdę ciekawą pozycją :)
OdpowiedzUsuńhttp://whothatgirl.blogspot.com
Świetne przepisy, z których korzystam prawie codziennie. Przygotowuje potrawy nie tylko „dla maluszka” ale dla całej rodziny. Podoba mi się wzmianka na początku książki o tym jak rozszerzyć dietę dziecka, ktore produkty jaki maja wpływ na rozwój.
OdpowiedzUsuń