Uwielbiam historie o zwykłych ludziach, z którymi każdy czytelnik może się utożsamić. Ta właśnie miała opowiadać o małżeństwie borykającym się z problemami cechującymi większość długoletnich związków. Czy tym razem oczekiwania były zgodne z rzeczywistością?
Apodyktyczna i oschła Olga nie jest szczęśliwa w małżeństwie z Karolem, który niegdyś ją zdradził. Kiedy mężczyzna przechodzi na emeryturę i małżonkowie spędzają ze sobą całe dnie, ich relacje komplikują się jeszcze bardziej. Odwiedziny ich córki także nie poprawiają sytuacji rodziców, ponieważ relacja Olgi z Martą opiera się na wzajemnych pretensjach. Żadna z nich nie spodziewa się, że niebawem będą mogły liczyć tylko na siebie...
Owa historia zapowiadała się intrygująco, bo sama historia ma potencjał - niestety kompletnie nie został on wykorzystany. Elżbieta Jodko-Kula stworzyła tak płaską i nijaką opowieść, która nie niesie za sobą żadnego sensownego morału. Nie mam pojęcia, co chciała nią przekazać autorka, ale osobiście nie wyniosłam żadnych refleksji, chociaż usilnie ich poszukiwałam. Zbliżając się ku zakończeniu, miałam nadzieję, iż pisarka przynajmniej finałem mnie zaskoczy i pójdzie w kierunku, który może dać do myślenia, ale szybko okazało się, że nic z tego.
Bohaterowie są tak irytujący, że nie sposób kogokolwiek tu polubić. Ich postępowanie, podejście do życia i charaktery są mocno irracjonalne. Czytanie o ich perypetiach dosłownie mnie męczyło. Każdy jest sfrustrowany, wściekły na wszystko i wszystkich, a do tego przez prawie czterysta stron żadna z postaci nie potrafiła przedyskutować zaistniałego problemu - królują tu kłótnie i brak zgodności w czymkolwiek. Zanim zamkniemy drzwi to historia, która nie dość, że nie daje nadziei, to jeszcze przepełniona jest takim pesymizmem, iż po lekturze wszystkiego się odechciewa...
Sięgając po książkę, oczekuję emocji - nic tak mnie nie irytuje w literaturze, jak nieangażująca historia. Zanim zamkniemy drzwi czyta się szybko, ale niestety kompletnie bez jakichkolwiek przeżyć. Mogło (i powinno!) być przejmująco i ciekawie, a wyszło nieprzekonywująco oraz bezbarwnie.
Gatunek: powieść obyczajowa
Gościu, będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad pod tym postem. Bardzo cenię wszelkie komentarze, ponieważ to one motywują mnie do dalszej pracy nad blogiem. Jest to miejsce, w którym dzielę się z Tobą swoimi spostrzeżeniami, dlatego chętnie poznam Twoją opinię.
Dlatego pisz Gościu, pisz...
Dziękuję za treściwą recenzję. Raczej będę omijać, pozdrawiam !
OdpowiedzUsuńTeż bardzo lubię książki, które dadzą się przeżywać, pozwolą utożsamić się z bohaterami, opowiedzą wiarygodnie o życiu. Szkoda, że tutaj nie wyszło.
OdpowiedzUsuńEeee, jak nie ma emocji, to nie chce mi się czytać takiej książki ;)
OdpowiedzUsuńMnie się ta książka podobała.
OdpowiedzUsuńSzkoda, nie lubię jak książka nie wywołuje emocji.
OdpowiedzUsuńOjej, szkoda, że zabrakło emocji. Ja też po takich książkach ich oczekuje.
OdpowiedzUsuńBardzo ładna okładka.
OdpowiedzUsuńSzkoda braku emocji.
OdpowiedzUsuńW takim razie podziwiam, że dobrnęłaś do końca. Choć pewnie też chciałabym skończyć oczekując na spektakularny finał...
OdpowiedzUsuńChętnie przeczytam :-)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że się nie spodobała.
OdpowiedzUsuńNie słyszałam o tej książce. Mam teraz wysyp świątecznych książek i nastrajam się bożonarodzeniowo.
OdpowiedzUsuń